„Nie umiemy
przewidywać najistotniejszego. Każdy z nas zaznał w życiu największych radości
wtedy, kiedy nic ich nie zapowiadało.”
− Antoine de
Saint-Exupéry
Z ogromną
teczką pełną moich pomysłów stanąłem przed wejściem prowadzącym na dziedziniec.
Będzie
dobrze – pocieszyłem się w myślach, poprawiłem paski przerzuconych przez moje
ramię teczki oraz czarnej torby, wziąłem głęboki wdech i pewnym krokiem
wszedłem na plac. Wpatrywałem się w duży nowoczesny budynek o białych ścianach
gęsto ozdobionych profesjonalnym graffiti.
Na
czystym błękitnym niebie królowało słońce, ogrzewając promieniami podwórze. Pogoda
nastrajała optymistycznie. Wreszcie nadzieja, którą symbolizowała zieleń moich
okularów, nie będzie płonna.
Niespodziewanie
wyrósł przede mną niski, farbowany na blond Japończyk. Ubrany w czarne rurki,
narzuconą na nie krótką, granatową spódniczkę w kratkę, błękitną koszulkę oraz
seledynowe trampki.
−
Cześć! Jesteś tym nowym uczniem, prawda? – zapytał, uśmiechając się szeroko.
− Tak.
− Aki
Matsumoto. – Wyciągnął rękę na powitanie.
−
Tadashi Green. – Uścisnąłem jego dłoń.
−
Świetne ubrania – skomentował, spoglądając na mój strój z uznaniem.
Zerknąłem
na swój ubiór. Czarne szorty, glany o tej samej barwie, podkolanówki w
biało-czarne paski oraz zwykły biały T-shirt – nic specjalnego.
−
Dziękuję.
− Ale
jesteś wysoki! Niemożliwe, że jesteś Japończykiem! W Japonii byłbyś gigantem! –
szczebiotał podekscytowany. Przypominał nieustannie gdaczącą kurę o
wielobarwnych piórach.
− To
sprawka genów mojego taty. Jest Amerykaninem, do tego bardzo wysokim.
− Aha,
to wszystko wyjaśnia. Zazdroszczę… Ja niestety jestem potomkiem dwóch japońskich
kurdupli. – Westchnął, ale już po chwili uśmiechnął się promiennie, wziął mnie
za rękę i pociągnął w kierunku wejścia, mówiąc: − Chodź, musisz koniecznie
poznać mojego chłopaka!
Kiedy
weszliśmy do środka przez oszklone drzwi, zatrzymał się raptownie i przyjrzał
mi się podejrzliwie.
− Dotarła
do ciebie ta informacja?
− Jaka
informacja? A, że prowadzisz mnie do swojego chłopaka. Owszem, dotarła.
− I
co? Nie jesteś ani trochę zdziwiony?
− Nie,
dlaczego? Przecież miłość dwóch chłopaków to coś normalnego.
Patrzył
na mnie zupełnie jak osoby, które na ulicy wyzywały mnie od satanistów.
− Jej,
człowieku, skąd ty się tu wziąłeś? – Pokręcił głową, znów chwycił moją dłoń i
ruszył przed siebie. W życiu nie pomyślałbym, że w tak małym, wątłym ciele może
kryć się tyle siły.
− Aki,
nie podrywaj go! – zażartowała ciemnoskóra dziewczyna o ślicznej twarzy
otoczonej burzą czarnych, skłębionych loków. Gdy nas mijała, mrugnęła do mnie z
uśmiechem, na co automatycznie spuściłem wzrok, czując jak moje policzki barwią
się na czerwono.
− To
była Kate Berkley – powiedział Aki. – O, a tam jest moje słoneczko. – Wskazał
palcem siedzącego na podłodze chłopaka, który szkicował coś w dużym bloku. –
Michael! – krzyknął głośno. Jego ukochany wzdrygnął się, przestraszony, i
upuścił rysunki. Zanim skończył zbierać kartki, rozochocony blondynek rzucił mu
się na szyję, niemalże go przewracając.
−
Michael Rawlins − przedstawił Aki, kiedy już zszedł z chłopaka i pomógł mu
wstać.
−
Tadashi Green. – Uścisnęliśmy sobie dłonie.
Nie
mogłem przyjrzeć się jego twarzy, ponieważ moje oczy zostały całkowicie
pochłonięte przez jego niesamowite włosy. Kruczoczarne, błyszczące, nastroszone
zmysłowo jak u L’a z Death Note.
− Jaką
masz pierwszą lekcję? – zapytał Michael, odwracając tym moją uwagę od jego
nietuzinkowych kosmyków.
−
Historię sztuki.
− O
Boże, ale nudy… − westchnął, przewracając oczyma.
− Z
tego co wiem, pana Maldena nie ma dzisiaj w szkole. Może będziesz miał
zastępstwo – powiedział Aki.
− Mam
nadzieję – odparłem.
Oparty
o turkusową ścianę, wsłuchiwałem się w charyzmatyczny głos wokalisty MUCC. Pod
powiekami zakwitały różnorodne obrazy, nasączone wyrazistymi kolorami.
Wszystkie krążyły niczym bańki mydlane napędzane łagodnym podmuchem wiatru, po
czym pękały, rozpryskując dookoła drobinki tęczy.
Powoli
otworzyłem oczy. Moją uwagę przykuła skulona sylwetka pod przeciwległą ścianą.
Chłopak z podciągniętymi pod brodę kolanami, na które wysypywały się kosmyki
brązowych włosów. Oplatał ramionami swoje nogi, okryte czarnym materiałem
spodni z licznymi przetarciami i dziurami, które były porozmieszczane na całej
ich długości.
Podszedłem
do niego i usiadłem po jego lewej stronie.
− Hej,
wszystko w porządku? – zapytałem, dotykając jego ramienia.
Drgnął,
czując mój dotyk, i podniósł głowę, patrząc na mnie zaskoczonymi, czekoladowymi
oczyma.
−
Jestem Tadashi Green, nowy uczeń – przedstawiłem się w stylu godnym
przedszkolaka.
Przygryzł
wargę i spuścił wzrok, po czym zakrył dłońmi uszy, które ukrywały się gdzieś
pośród brunatnego lasu jego włosów,
− Mam
sobie iść? – spytałem, wstając.
Pokręcił
przecząco głową, chwycił mnie za rękę i pociągnął z powrotem na podłogę.
Wskazał palcem swoje ucho i poruszył ustami, nie wydając przy tym żadnego
dźwięku…
Wtedy
wszystko zrozumiałem. Prawda zaszkliła moje oczy łzami. Przez chwilę
przyglądałem się jego twarzy, czując jak tęczówki zmieniają się w dwa lustra, a
następnie rzuciłem się mu na szyję, tuląc jego ciało, które zesztywniało z
zaskoczenia. Zaraz jednak poczułem jego dłoń, przeczesującą moje włosy.
Odsunąłem
się od niego, ścierając z oczu smutek, który mienił się również na mojej
twarzy. W tym czasie chłopak przeszukiwał kieszenie swojego plecaka, po czym
wyciągnął z niego mały, niebieski notatnik. Szybko zapełnił pierwszą stronę
czarnym tekstem i podał mi go z uśmiechem.
To naprawdę nic takiego. Można z tym
normalnie żyć. No, prawie normalnie… Ale dziękuję za akceptację, nie wszyscy
tak reagują. Wiesz, niektórzy zachowują się tak, jakby to było zaraźliwe… Ale
już się przyzwyczaiłem. Nie uwierzysz, ale to, że nie słyszę ma też swoje
zalety! Zresztą sam zobaczysz. A tak przy okazji, jestem Chris Mitchel.
Tadashi Green – odpisałem.
Kilka
razy przejechał wzrokiem po mojej odpowiedzi i powoli powiedział:
− Ta-da-szii Ghy… Ghin…
Pokiwałem
głową. Przyjemnie było słyszeć jego głos.
−
Ład-niee – dodał.
Przykry
dźwięk dzwonka przypomniał wszystkim o rozpoczęciu lekcji. Stanęliśmy pod
drzwiami klasy, gdzie znajdowała się już reszta mojej grupy. Zarówno oni, jak i wiele mijanych przeze mnie osób, byli
przedstawicielami różnych subkultur. Dzięki temu poczułem się jak w mojej
starej szkole, w której każdy wyrażał swoją osobowość poprzez ubiór.
Odpowiedziałem uśmiechem na ich zaciekawione spojrzenia, po czym przeniosłem
wzrok na swoje glany.
Aki
miał rację, co do nauczyciela historii sztuki – jego słowa potwierdziła energiczna
sprzątaczka, która otrzymała zadanie, by przydzielić nas do innych klas. Kiedy
przy tablicy jednej z sal zauważyłem znajomą postać, chwyciłem Chrisa za ramię
i pospiesznie zająłem miejsce z tyłu pomieszczenia. Przyłączył się do nas
czarnowłosy chłopak, który przedstawił się jako Luke Orwell.
− O,
Tadashi! – krzyknął Aki, dopiero teraz mnie zauważając. Przy okazji udało mu
się przestraszyć nauczycielkę, która wzdrygnęła się, zrzucając na podłogę plik
kartek.
− No,
panije Matsymoto, jak panu ijdzie? – zapytała, poprawiając okulary bladą,
kościstą dłonią o długich palcach. W jej głosie zawarte były śladowe ilości
rosyjskiego akcentu.
Aki
przełknął ślinę, wpatrując się w czystą tablicę.
− Moży
najpirw narysuji pan trójkjąt? – podsunęła nauczycielka.
Blondyn
ścisnął kredę i przystawił ją do czarnej powierzchni, kreśląc koślawy kształt.
− Chwila,
chwila, panije Aki. Jest pan na lekcyji rysunky technycznegjo i wykonyje pan
szkyc… Co będzi panu potrzebnje?
Nerwowym
gestem chwycił brzeg swojej spódniczki, a jego drżące palce zaczęły się nim bawić.
−
Linijka! – podpowiedział rudowłosy chłopak z drugiej ławki.
−
Ekierka! – dodał szatyn, siedzący przed nami.
−
Cyrkiel! – krzyknął blondyn z końca sali.
−
Mózg… − zakończył ten sam rudzielec.
Chris
podsunął mi małą, błękitną karteczkę.
Oto jedna z zalet – mogę wysyłać liściki na
lekcji, podczas gdy nauczyciele myślą, że pożyczam coś od kolegów. Właśnie,
Luke, pożycz ołówek!
To jest pani Adiel Iwanow, nauczycielka
matematyki. Rok temu przeprowadziła się tu z Rosji. Jak każdy ma swoje
dziwactwa, ale jest sympatyczna. Co prawda wymagająca, ale sprawiedliwa.
Przyjrzałem
się jej jeszcze raz. Wychudzona, blada sylwetka, okryta czarną, ołówkową
spódnicą oraz śnieżnobiałą bluzką z wysokim kołnierzem, który otulał szyję
równie chudą jak cała reszta. Spięte siwe włosy nadawały jej twarzy powściągliwego
wyglądu, co dodatkowo potęgowały cienkie usta zaciśnięte w wąską linię. Jedynie
kilka niesfornych, srebrzystych kosmyków, które wysunęły się z koka, odrobinę
burzyło chłodny wizerunek, dając nadzieję, że nauczycielka posiada również
drugą stronę.
Przekazałem
arkusik brunetowi, który siedział po mojej lewej stronie.
− O,
rozmawiacie o pani Iwanow – powiedział cicho, wręczając Chrisowi ołówek. −
Trzeba przyznać, że jest trochę nawiedzona…
− Panije
Matsymoto, co za przyrzjąd muśji pan wziąć, żebji kjąt prostji uzyskjać?
−
Prostownicę…
−
Panije Matsymoto, to ni czus i mijsce na żartji!
Aki
zrezygnował z dowcipów i posłusznie przedzielił trójkąt na dwie równe części,
za pomocą ekierki.
−
Zadnii dotyczji brył… Zatym, jakji mami wielokjąt w podstawije?
−
Czworokąt…?
− Kwa…
− zaczął rudowłosy, a widząc wrogie spojrzenie nauczycielki, dokończył,
zmieniając wersję: − …tera Główna Policji w Petersburgu…
−
Kwadrat? – zapytał Aki.
− Tak!
– odparła pani Adiel, wznosząc oczy do nieba. – Narisuji, proszy, ten ostrosłyp…
Blondyn
niepewnie przyłożył ekierkę do tablicy, kiedy wybawił go dzwonek. Szybko
odłożył drewniane przybory i pobiegł na swoje miejsce, by spakować rzeczy.
−
Matsymoto! – Głos kobiety przebił się przez gwar, który zapanował w klasie. –
Pytam pana na następnij lekcyji. Radzy si przygotjować…
Kiwnął
głową, po czym podszedł do mnie.
− Teraz
niestety muszę biec na górę, załatwić pewną sprawę z panem Howardem, ale Chris
i Luke dotrzymają ci towarzystwa. Usiądziesz z nami w stołówce, prawda?
−
Oczywiście – odpowiedziałem.
Przytulił
mnie mocno i opuścił klasę.
***
Po upływie kilku następnych
lekcji, nastała wreszcie przerwa na lunch. Po raz pierwszy byłem sam, co mnie
cieszyło. Nie oznacza to, że jestem aspołeczny. Bardzo lubię towarzystwo innych
osób, ale czasami, jak każdy, odczuwam potrzebę spędzenia odrobiny czasu w
samotności, aby w spokoju pozbierać myśli. W towarzystwie Akiego jest to
niezwykle trudne – wystarczy jeden jego pisk, a przemyślenia ponownie się
rozsypują…
Korytarz był pusty – zapewne
wszyscy siedzieli już w stołówce. Tylko ja włóczyłem się po szkole,
przyglądając się pracom uczniów, które pokrywały ściany, oraz różnokolorowym
szafkom, tworzącym coś na kształt płaskiej tęczy, biegnącej po prawej ścianie, w
niektórych miejscach przeciętej drzwiami poszczególnych sal.
Szafka, mieszcząca się przy końcu
korytarza, była otwarta, a fioletowe drzwiczki zakrywały osobę, która układała
rzeczy na półkach. Kiedy wreszcie skończyła i zamknęła je, moim oczom ukazała
się mała właścicielka. Miała brązowe włosy, które sterczały i wykręcały się na
wszystkie możliwe strony, jak gdyby uczesał ją miniaturowy huragan. Ubrana w
sukienkę w gotyckim stylu, której krótka spódniczka owijała się wokół jej talii
niczym płatki czarnej róży, nadając dziewczynce wygląd Black Baccary[1].
Spod czarnych falbanek wykończonych koronką wysuwały się podwiązki, które sunęły
po udach, a pod koniec swojej wędrówki przytrzymywały czarne zakolanówki,
osłaniające jej nogi. Niezwykle długie nogi, po których można by się wspinać
niemalże całą wieczność, by osiągnąć najsłodszy szczyt świata.
Przyjrzała
mi się z zaciekawieniem, zielonym spojrzeniem dużych oczu, wokół których rosły
gęste ogrody rzęs. Uśmiechnęła się nieśmiało, po czym zrobiła kilka kroków do
tyłu i zniknęła za zakrętem.
Wszedłem
do zatłoczonej stołówki pełnej kolorów i głośnych rozmów. Usiadłem przy stole,
będąc nadal pod urokiem czarnego kwiatuszka.
−
Tadashi, jesteśmy tutaj. – Usłyszałem głos Akiego, dobiegający ze stolika obok.
Podniosłem
wzrok, napotykając zdziwione spojrzenia nieznanych mi uczniów. Spuściłem głowę,
by ukryć rumieńce, wymamrotałem przeprosiny, po czym wstałem pospiesznie i
zająłem wolne miejsce między Kate a Akim. Przy stole siedzieli również Michael,
Chris, Luke i nieznajoma dziewczyna o wyglądzie fanki reggae, którą Aki
przedstawił jako Nancy Smith.
− O
czym tak rozmyślałeś, co? – zapytał blondyn.
− Hm?
– Spojrzałem w jego stronę. – Yyy… o niczym.
− Nic
nie jesz? – spytał Michael.
− Co?
Nie, nie, jakoś nie jestem głodny.
− Coś
się musiało wydarzyć, kiedy tutaj szedłeś… Opowiadaj! – rozkazał Aki, przesuwając
w moją stronę talerzyk z rogalikiem.
−
Ehem… − Moje ciało znów zareagowało w sposób, którego nienawidzę –
przyspieszone tętno rozprowadziło czerwień pod skórą moich policzków. –
Spotkałem na korytarzu pewną dziewczynę… Może wiecie, jak się nazywa? Jest
niska, drobna, ma nastroszone brązowe włosy, czarną gotycką sukienkę…
−
Widziałeś Carrie Hadley?! – przerwał mi Luke.
− Jej,
Lulu, nie krzycz tak. – Aki zakrył uszy dłońmi.
−
Ojej, jaki wrażliwy… I nie jestem żaden Lulu!
−
Jesteś!
−
Znacie ją? – zapytałem.
−
Prawdę mówiąc – zaczęła Kate – nikt jej nie zna, tak osobiście. Bardzo rzadko
można ją spotkać na korytarzu. Tutaj też się nie pokazuje. Tylko uczniowie z
jej grupy widzą ją na lekcjach. Zawsze przychodzi i wychodzi ostatnia.
−
Dziwna dziewczyna… − mruknął Michael.
− Ja
miałem okazję ją poznać – pochwalił się Aki.
− Oj,
tak… Bardzo się ze sobą zżyliście… − skomentował sarkastycznie jego chłopak.
− A
żebyś wiedział. Szedłem sobie korytarzem, pusto, cicho, aż tu nagle idzie ona!
Zauważyła mnie i wykonała taki ruch, jakby chciała się wycofać, ale zapewne nie
pozwoliła jej na to moja zniewalająca uroda.
− Phi…
−
Michael, możesz mi nie przerywać?! Podchodzę do niej, pytam co tam u niej i czy
idzie do stołówki, bo jeśli tak, to może z nami usiąść. Carrie nosi przy sobie takie
coś, co przypomina pudełko śniadaniowe z rączką… Oczywiście przerobione przez
nią, ozdobione jakimiś pierdołami. W środku ma pełno słodyczy. No, zatem czekam
na odpowiedź, ona patrzy się na mnie tymi swoimi dużymi oczami. Chwilę tak się
gapimy i nagle otwiera to pudełko, chwilę w nim szpera, wyciąga lizaka, podaje
mi i zwiewa…
− A ty
co zrobiłeś? – spytałem, zaciekawiony.
−
Zjadłem lizaka. A co miałem zrobić?
Wywróciłem
oczyma.
−
Mówię wam, dziewczyna na mnie leci – dodał z przekonaniem.
− Z
pewnością… − odparł Michael.
− Ten
lizak zastąpił słowa: „Podobasz mi się”.
− Nie,
ten lizak zastąpił słowa: „Bierz i spadaj, frajerze”.
− Nie
gadam z tobą – oznajmił blondyn, robiąc minę urażonej księżniczki. Wygładził
dłońmi granatowy materiał swojej spódniczki.
−
Ciekawe, ile wytrzymasz.
−
Długo – powiedział Matsumoto, a po chwili zakrył usta rękoma, przez co wywołał
śmiech u bruneta.
− A
jeśli o Hadley chodzi, to ona ma chłopaka, Toma Tuckera – powiedziała Nancy,
ściągając mnie brutalnie na ziemię. Jeszcze przed sekundą miałem nadzieję, że
uda mi się do niej dotrzeć, teraz bańkę pełną moich marzeń przebiło niczym igła
jedno jedyne zadanie. – Ale on jest chyba jakiś psychiczny… Widziałam kilka
razy jak przy nim stała i na zakochaną mi nie wyglądała, raczej przerażoną. Na
dodatek dostał się tu z „drobną” pomocą łapówki, bo przecież talentu to on w
ogóle nie ma.
Chris,
który do tej pory siedział cichutko, podsunął jej błękitną karteczkę.
−
Chris prosi, żeby streścić mu, o czym rozmawiamy, bo też chciałby wiedzieć –
oświadczyła, zapoznawszy się z treścią, a następnie zajęła się pisaniem
odpowiedzi.
−
Spotykamy się dziś u ciebie, Mike? – zapytał Aki.
−
Jasne. Organizuję Akiemu dodatkowe zajęcia z rysunku – wyjaśnił mi.
− Bo
ja jestem kiepski z rysunku – nie wiem, jakim cudem się dostałem – a na
reklamie również potrzebna jest umiejętność rysowania, więc Michael mi pomaga.
On jest na architekturze.
−
Przygotuj się, Tadashi, zaraz rozpoczną się opowieści o tym, co robią, kiedy są
sami – szepnęła Kate.
−
Chociaż trzeba przyznać, że nie zawsze zajmujemy się jedynie rysowaniem –
wyznał Mike.
− Tak,
czasami również kolorujemy – dodał blondyn, wymieniając z ukochanym znaczące
spojrzenia.
***
Niczym
Mały Książę wyruszyłem na poszukiwania swojej Róży. Nic nie stanie mi na
drodze, nawet przeszkoda pod postacią jej zaborczego chłopaka.
Będąc
już na dziedzińcu, podszedłem do nieznajomego ucznia o czerwonych,
natapirowanych włosach.
− Przepraszam,
szukam pewnej dziewczyny… Carrie Hadley, znasz ją? Wyglądem przypomina Black
Baccarę. Ma zielone oczy, brązowe… − przerwałem, kiedy przeniósł wzrok na coś,
znajdującego się za mną, co uformowało błękitne przerażenie w jego oczach.
− Ej,
nowy! Czego chcesz od Carrie Hadley?
Odwróciłem
się powoli. Był wyższy ode mnie przynajmniej o głowę, do czego nie byłem
przyzwyczajony. Jego wzrost oraz postura rozproszyły moje niewielkie pokłady
pewności siebie i szybko zastąpiły ogromną dostawą strachu, którego nigdy
jeszcze tak mocno nie odczuwałem.
−
Spo-spotkałem ją na korytarzu… Wygląda na samotną, więc chciałem z nią
porozmawiać…
− Nikt
nie ma prawa z nią rozmawiać! – krzyknął, zaciskając długie silne palce na
moich ramionach. Wrażenie, jakby mojej skóry uczepiły się wnyki. – A w
szczególności takie dziwadło jak ty!
Serce
biło jak oszalałe. Nie wiedziałem już czy to efekt strachu przed Tomem, czy
uczucie do czarnego kwiatuszka. Jego dłonie były tak duże, że od razu wyczuły
zamieszanie, które działo się pod moją klatką piersiową. Szybko domyślił się,
co się święci.
− Jesteś
w niej zakochany?
Skłam!
– podpowiedział rozum, ale to nie on kierował teraz moimi ustami, tylko serce,
które za nic nie chciało oszukiwać w tak ważnej sytuacji.
− Tak…
Chyba jestem w niej zakochany.
Moje słowa
wywołały u niego jeszcze większy gniew, który malował się na jego twarzy,
czyniąc ją bardziej przerażającą. Ręce trzęsły się ze złości, wszczepiając w
moje ramiona jeszcze więcej bólu.
− W
takim razie wyjaśnijmy coś sobie: ona jest ze mną, więc nie rozmawiaj z nią,
nie patrz na nią, ani nawet o niej nie myśl! W przeciwnym razie wyrwę ci to
twoje hałasujące serce i je rozszarpię, rozumiesz?! Zrobię to tak skutecznie,
że już n i g d y nie będziesz w stanie kochać!
Rozprostował
swoje palce i odwrócił się. Moje kolana ugięły się pod ciężarem strachu. Po
chwili klęczałem na asfalcie dziedzińca, patrząc na oddalającą się sylwetkę.
________________________________________________
[1] Black Baccara – rzadki gatunek
czarnej róży.
Gratulacje, drogi Czytelniku! Właśnie udało Ci się
przebrnąć przez cały rozdział!
Strasznie długie i nudne, więc podziwiam osoby, które
to przeczytają. Do tych, którym się udało: Co sądzicie o nowych bohaterach?
Chyba najtrudniejszą rzeczą, kiedy pisałam ten rozdział, było wybranie dla nich
imion i nazwisk.
Z dedykacją dla Ciebie, Mizuki-sama! ;] Wreszcie się
doczekałeś. Mam nadzieję, że Cię nie zawiodłam, Boberku.