środa, 14 listopada 2012

Rozdział 3



„Nie umiemy przewidywać najistotniejszego. Każdy z nas zaznał w życiu największych radości wtedy, kiedy nic ich nie zapowiadało.”
− Antoine de Saint-Exupéry

Z ogromną teczką pełną moich pomysłów stanąłem przed wejściem prowadzącym na dziedziniec.
Będzie dobrze – pocieszyłem się w myślach, poprawiłem paski przerzuconych przez moje ramię teczki oraz czarnej torby, wziąłem głęboki wdech i pewnym krokiem wszedłem na plac. Wpatrywałem się w duży nowoczesny budynek o białych ścianach gęsto ozdobionych profesjonalnym graffiti.
Na czystym błękitnym niebie królowało słońce, ogrzewając promieniami podwórze. Pogoda nastrajała optymistycznie. Wreszcie nadzieja, którą symbolizowała zieleń moich okularów, nie będzie płonna.
Niespodziewanie wyrósł przede mną niski, farbowany na blond Japończyk. Ubrany w czarne rurki, narzuconą na nie krótką, granatową spódniczkę w kratkę, błękitną koszulkę oraz seledynowe trampki.
− Cześć! Jesteś tym nowym uczniem, prawda? – zapytał, uśmiechając się szeroko.
− Tak.
− Aki Matsumoto. – Wyciągnął rękę na powitanie.
− Tadashi Green. – Uścisnąłem jego dłoń.
− Świetne ubrania – skomentował, spoglądając na mój strój z uznaniem.
Zerknąłem na swój ubiór. Czarne szorty, glany o tej samej barwie, podkolanówki w biało-czarne paski oraz zwykły biały T-shirt – nic specjalnego.
− Dziękuję.
− Ale jesteś wysoki! Niemożliwe, że jesteś Japończykiem! W Japonii byłbyś gigantem! – szczebiotał podekscytowany. Przypominał nieustannie gdaczącą kurę o wielobarwnych piórach.
− To sprawka genów mojego taty. Jest Amerykaninem, do tego bardzo wysokim.
− Aha, to wszystko wyjaśnia. Zazdroszczę… Ja niestety jestem potomkiem dwóch japońskich kurdupli. – Westchnął, ale już po chwili uśmiechnął się promiennie, wziął mnie za rękę i pociągnął w kierunku wejścia, mówiąc: − Chodź, musisz koniecznie poznać mojego chłopaka!
Kiedy weszliśmy do środka przez oszklone drzwi, zatrzymał się raptownie i przyjrzał mi się podejrzliwie.
− Dotarła do ciebie ta informacja?
− Jaka informacja? A, że prowadzisz mnie do swojego chłopaka. Owszem, dotarła.
− I co? Nie jesteś ani trochę zdziwiony?
− Nie, dlaczego? Przecież miłość dwóch chłopaków to coś normalnego.
Patrzył na mnie zupełnie jak osoby, które na ulicy wyzywały mnie od satanistów.
− Jej, człowieku, skąd ty się tu wziąłeś? – Pokręcił głową, znów chwycił moją dłoń i ruszył przed siebie. W życiu nie pomyślałbym, że w tak małym, wątłym ciele może kryć się tyle siły.
− Aki, nie podrywaj go! – zażartowała ciemnoskóra dziewczyna o ślicznej twarzy otoczonej burzą czarnych, skłębionych loków. Gdy nas mijała, mrugnęła do mnie z uśmiechem, na co automatycznie spuściłem wzrok, czując jak moje policzki barwią się na czerwono.
− To była Kate Berkley – powiedział Aki. – O, a tam jest moje słoneczko. – Wskazał palcem siedzącego na podłodze chłopaka, który szkicował coś w dużym bloku. – Michael! – krzyknął głośno. Jego ukochany wzdrygnął się, przestraszony, i upuścił rysunki. Zanim skończył zbierać kartki, rozochocony blondynek rzucił mu się na szyję, niemalże go przewracając.
− Michael Rawlins − przedstawił Aki, kiedy już zszedł z chłopaka i pomógł mu wstać.
− Tadashi Green. – Uścisnęliśmy sobie dłonie.
Nie mogłem przyjrzeć się jego twarzy, ponieważ moje oczy zostały całkowicie pochłonięte przez jego niesamowite włosy. Kruczoczarne, błyszczące, nastroszone zmysłowo jak u L’a z Death Note.
− Jaką masz pierwszą lekcję? – zapytał Michael, odwracając tym moją uwagę od jego nietuzinkowych kosmyków.
− Historię sztuki.
− O Boże, ale nudy… − westchnął, przewracając oczyma.
− Z tego co wiem, pana Maldena nie ma dzisiaj w szkole. Może będziesz miał zastępstwo – powiedział Aki.
− Mam nadzieję – odparłem.

Oparty o turkusową ścianę, wsłuchiwałem się w charyzmatyczny głos wokalisty MUCC. Pod powiekami zakwitały różnorodne obrazy, nasączone wyrazistymi kolorami. Wszystkie krążyły niczym bańki mydlane napędzane łagodnym podmuchem wiatru, po czym pękały, rozpryskując dookoła drobinki tęczy.
Powoli otworzyłem oczy. Moją uwagę przykuła skulona sylwetka pod przeciwległą ścianą. Chłopak z podciągniętymi pod brodę kolanami, na które wysypywały się kosmyki brązowych włosów. Oplatał ramionami swoje nogi, okryte czarnym materiałem spodni z licznymi przetarciami i dziurami, które były porozmieszczane na całej ich długości.
Podszedłem do niego i usiadłem po jego lewej stronie.
− Hej, wszystko w porządku? – zapytałem, dotykając jego ramienia.
Drgnął, czując mój dotyk, i podniósł głowę, patrząc na mnie zaskoczonymi, czekoladowymi oczyma.
− Jestem Tadashi Green, nowy uczeń – przedstawiłem się w stylu godnym przedszkolaka.
Przygryzł wargę i spuścił wzrok, po czym zakrył dłońmi uszy, które ukrywały się gdzieś pośród brunatnego lasu jego włosów,
− Mam sobie iść? – spytałem, wstając.
Pokręcił przecząco głową, chwycił mnie za rękę i pociągnął z powrotem na podłogę. Wskazał palcem swoje ucho i poruszył ustami, nie wydając przy tym żadnego dźwięku…
Wtedy wszystko zrozumiałem. Prawda zaszkliła moje oczy łzami. Przez chwilę przyglądałem się jego twarzy, czując jak tęczówki zmieniają się w dwa lustra, a następnie rzuciłem się mu na szyję, tuląc jego ciało, które zesztywniało z zaskoczenia. Zaraz jednak poczułem jego dłoń, przeczesującą moje włosy.
Odsunąłem się od niego, ścierając z oczu smutek, który mienił się również na mojej twarzy. W tym czasie chłopak przeszukiwał kieszenie swojego plecaka, po czym wyciągnął z niego mały, niebieski notatnik. Szybko zapełnił pierwszą stronę czarnym tekstem i podał mi go z uśmiechem.
To naprawdę nic takiego. Można z tym normalnie żyć. No, prawie normalnie… Ale dziękuję za akceptację, nie wszyscy tak reagują. Wiesz, niektórzy zachowują się tak, jakby to było zaraźliwe… Ale już się przyzwyczaiłem. Nie uwierzysz, ale to, że nie słyszę ma też swoje zalety! Zresztą sam zobaczysz. A tak przy okazji, jestem Chris Mitchel.
Tadashi Green – odpisałem.
Kilka razy przejechał wzrokiem po mojej odpowiedzi i powoli powiedział:
− Ta-da-szii  Ghy… Ghin…
Pokiwałem głową. Przyjemnie było słyszeć jego głos.
− Ład-niee – dodał.
Przykry dźwięk dzwonka przypomniał wszystkim o rozpoczęciu lekcji. Stanęliśmy pod drzwiami klasy, gdzie znajdowała się już reszta mojej grupy. Zarówno oni,  jak i wiele mijanych przeze mnie osób, byli przedstawicielami różnych subkultur. Dzięki temu poczułem się jak w mojej starej szkole, w której każdy wyrażał swoją osobowość poprzez ubiór. Odpowiedziałem uśmiechem na ich zaciekawione spojrzenia, po czym przeniosłem wzrok na swoje glany.
Aki miał rację, co do nauczyciela historii sztuki – jego słowa potwierdziła energiczna sprzątaczka, która otrzymała zadanie, by przydzielić nas do innych klas. Kiedy przy tablicy jednej z sal zauważyłem znajomą postać, chwyciłem Chrisa za ramię i pospiesznie zająłem miejsce z tyłu pomieszczenia. Przyłączył się do nas czarnowłosy chłopak, który przedstawił się jako Luke Orwell.
− O, Tadashi! – krzyknął Aki, dopiero teraz mnie zauważając. Przy okazji udało mu się przestraszyć nauczycielkę, która wzdrygnęła się, zrzucając na podłogę plik kartek.
− No, panije Matsymoto, jak panu ijdzie? – zapytała, poprawiając okulary bladą, kościstą dłonią o długich palcach. W jej głosie zawarte były śladowe ilości rosyjskiego akcentu.
Aki przełknął ślinę, wpatrując się w czystą tablicę.
− Moży najpirw narysuji pan trójkjąt? – podsunęła nauczycielka.
Blondyn ścisnął kredę i przystawił ją do czarnej powierzchni, kreśląc koślawy kształt.
− Chwila, chwila, panije Aki. Jest pan na lekcyji rysunky technycznegjo i wykonyje pan szkyc… Co będzi panu potrzebnje?
Nerwowym gestem chwycił brzeg swojej spódniczki, a jego drżące palce zaczęły się nim bawić.
− Linijka! – podpowiedział rudowłosy chłopak z drugiej ławki.
− Ekierka! – dodał szatyn, siedzący przed nami.
− Cyrkiel! – krzyknął blondyn z końca sali.
− Mózg… − zakończył ten sam rudzielec.
Chris podsunął mi małą, błękitną karteczkę.
Oto jedna z zalet – mogę wysyłać liściki na lekcji, podczas gdy nauczyciele myślą, że pożyczam coś od kolegów. Właśnie, Luke, pożycz ołówek!
To jest pani Adiel Iwanow, nauczycielka matematyki. Rok temu przeprowadziła się tu z Rosji. Jak każdy ma swoje dziwactwa, ale jest sympatyczna. Co prawda wymagająca, ale sprawiedliwa.
Przyjrzałem się jej jeszcze raz. Wychudzona, blada sylwetka, okryta czarną, ołówkową spódnicą oraz śnieżnobiałą bluzką z wysokim kołnierzem, który otulał szyję równie chudą jak cała reszta. Spięte siwe włosy nadawały jej twarzy powściągliwego wyglądu, co dodatkowo potęgowały cienkie usta zaciśnięte w wąską linię. Jedynie kilka niesfornych, srebrzystych kosmyków, które wysunęły się z koka, odrobinę burzyło chłodny wizerunek, dając nadzieję, że nauczycielka posiada również drugą stronę.
Przekazałem arkusik brunetowi, który siedział po mojej lewej stronie.
− O, rozmawiacie o pani Iwanow – powiedział cicho, wręczając Chrisowi ołówek. − Trzeba przyznać, że jest trochę nawiedzona…
− Panije Matsymoto, co za przyrzjąd muśji pan wziąć, żebji kjąt prostji uzyskjać?
− Prostownicę…
− Panije Matsymoto, to ni czus i mijsce na żartji!
Aki zrezygnował z dowcipów i posłusznie przedzielił trójkąt na dwie równe części, za pomocą ekierki.
− Zadnii dotyczji brył… Zatym, jakji mami wielokjąt w podstawije?
− Czworokąt…?
− Kwa… − zaczął rudowłosy, a widząc wrogie spojrzenie nauczycielki, dokończył, zmieniając wersję: − …tera Główna Policji w Petersburgu…
− Kwadrat? – zapytał Aki.
− Tak! – odparła pani Adiel, wznosząc oczy do nieba. – Narisuji, proszy, ten ostrosłyp…
Blondyn niepewnie przyłożył ekierkę do tablicy, kiedy wybawił go dzwonek. Szybko odłożył drewniane przybory i pobiegł na swoje miejsce, by spakować rzeczy.
− Matsymoto! – Głos kobiety przebił się przez gwar, który zapanował w klasie. – Pytam pana na następnij lekcyji. Radzy si przygotjować…
Kiwnął głową, po czym podszedł do mnie.
− Teraz niestety muszę biec na górę, załatwić pewną sprawę z panem Howardem, ale Chris i Luke dotrzymają ci towarzystwa. Usiądziesz z nami w stołówce, prawda?
− Oczywiście – odpowiedziałem.
Przytulił mnie mocno i opuścił klasę.
***
Po upływie kilku następnych lekcji, nastała wreszcie przerwa na lunch. Po raz pierwszy byłem sam, co mnie cieszyło. Nie oznacza to, że jestem aspołeczny. Bardzo lubię towarzystwo innych osób, ale czasami, jak każdy, odczuwam potrzebę spędzenia odrobiny czasu w samotności, aby w spokoju pozbierać myśli. W towarzystwie Akiego jest to niezwykle trudne – wystarczy jeden jego pisk, a przemyślenia ponownie się rozsypują…
Korytarz był pusty – zapewne wszyscy siedzieli już w stołówce. Tylko ja włóczyłem się po szkole, przyglądając się pracom uczniów, które pokrywały ściany, oraz różnokolorowym szafkom, tworzącym coś na kształt płaskiej tęczy, biegnącej po prawej ścianie, w niektórych miejscach przeciętej drzwiami poszczególnych sal.
Szafka, mieszcząca się przy końcu korytarza, była otwarta, a fioletowe drzwiczki zakrywały osobę, która układała rzeczy na półkach. Kiedy wreszcie skończyła i zamknęła je, moim oczom ukazała się mała właścicielka. Miała brązowe włosy, które sterczały i wykręcały się na wszystkie możliwe strony, jak gdyby uczesał ją miniaturowy huragan. Ubrana w sukienkę w gotyckim stylu, której krótka spódniczka owijała się wokół jej talii niczym płatki czarnej róży, nadając dziewczynce wygląd Black Baccary[1]. Spod czarnych falbanek wykończonych koronką wysuwały się podwiązki, które sunęły po udach, a pod koniec swojej wędrówki przytrzymywały czarne zakolanówki, osłaniające jej nogi. Niezwykle długie nogi, po których można by się wspinać niemalże całą wieczność, by osiągnąć najsłodszy szczyt świata.
Przyjrzała mi się z zaciekawieniem, zielonym spojrzeniem dużych oczu, wokół których rosły gęste ogrody rzęs. Uśmiechnęła się nieśmiało, po czym zrobiła kilka kroków do tyłu i zniknęła za zakrętem.

Wszedłem do zatłoczonej stołówki pełnej kolorów i głośnych rozmów. Usiadłem przy stole, będąc nadal pod urokiem czarnego kwiatuszka.
− Tadashi, jesteśmy tutaj. – Usłyszałem głos Akiego, dobiegający ze stolika obok.
Podniosłem wzrok, napotykając zdziwione spojrzenia nieznanych mi uczniów. Spuściłem głowę, by ukryć rumieńce, wymamrotałem przeprosiny, po czym wstałem pospiesznie i zająłem wolne miejsce między Kate a Akim. Przy stole siedzieli również Michael, Chris, Luke i nieznajoma dziewczyna o wyglądzie fanki reggae, którą Aki przedstawił jako Nancy Smith.
− O czym tak rozmyślałeś, co? – zapytał blondyn.
− Hm? – Spojrzałem w jego stronę. – Yyy… o niczym.
− Nic nie jesz? – spytał Michael.
− Co? Nie, nie, jakoś nie jestem głodny.
− Coś się musiało wydarzyć, kiedy tutaj szedłeś… Opowiadaj! – rozkazał Aki, przesuwając w moją stronę talerzyk z rogalikiem.
− Ehem… − Moje ciało znów zareagowało w sposób, którego nienawidzę – przyspieszone tętno rozprowadziło czerwień pod skórą moich policzków. – Spotkałem na korytarzu pewną dziewczynę… Może wiecie, jak się nazywa? Jest niska, drobna, ma nastroszone brązowe włosy, czarną gotycką sukienkę…
− Widziałeś Carrie Hadley?! – przerwał mi Luke.
− Jej, Lulu, nie krzycz tak. – Aki zakrył uszy dłońmi.
− Ojej, jaki wrażliwy… I nie jestem żaden Lulu!
− Jesteś!
− Znacie ją? – zapytałem.
− Prawdę mówiąc – zaczęła Kate – nikt jej nie zna, tak osobiście. Bardzo rzadko można ją spotkać na korytarzu. Tutaj też się nie pokazuje. Tylko uczniowie z jej grupy widzą ją na lekcjach. Zawsze przychodzi i wychodzi ostatnia.
− Dziwna dziewczyna… − mruknął Michael.
− Ja miałem okazję ją poznać – pochwalił się Aki.
− Oj, tak… Bardzo się ze sobą zżyliście… − skomentował sarkastycznie jego chłopak.
− A żebyś wiedział. Szedłem sobie korytarzem, pusto, cicho, aż tu nagle idzie ona! Zauważyła mnie i wykonała taki ruch, jakby chciała się wycofać, ale zapewne nie pozwoliła jej na to moja zniewalająca uroda.
− Phi…
− Michael, możesz mi nie przerywać?! Podchodzę do niej, pytam co tam u niej i czy idzie do stołówki, bo jeśli tak, to może z nami usiąść. Carrie nosi przy sobie takie coś, co przypomina pudełko śniadaniowe z rączką… Oczywiście przerobione przez nią, ozdobione jakimiś pierdołami. W środku ma pełno słodyczy. No, zatem czekam na odpowiedź, ona patrzy się na mnie tymi swoimi dużymi oczami. Chwilę tak się gapimy i nagle otwiera to pudełko, chwilę w nim szpera, wyciąga lizaka, podaje mi i zwiewa…
− A ty co zrobiłeś? – spytałem, zaciekawiony.
− Zjadłem lizaka. A co miałem zrobić?
Wywróciłem oczyma.
− Mówię wam, dziewczyna na mnie leci – dodał z przekonaniem.
− Z pewnością… − odparł Michael.
− Ten lizak zastąpił słowa: „Podobasz mi się”.
− Nie, ten lizak zastąpił słowa: „Bierz i spadaj, frajerze”.
− Nie gadam z tobą – oznajmił blondyn, robiąc minę urażonej księżniczki. Wygładził dłońmi granatowy materiał swojej spódniczki.
− Ciekawe, ile wytrzymasz.
− Długo – powiedział Matsumoto, a po chwili zakrył usta rękoma, przez co wywołał śmiech u bruneta.
− A jeśli o Hadley chodzi, to ona ma chłopaka, Toma Tuckera – powiedziała Nancy, ściągając mnie brutalnie na ziemię. Jeszcze przed sekundą miałem nadzieję, że uda mi się do niej dotrzeć, teraz bańkę pełną moich marzeń przebiło niczym igła jedno jedyne zadanie. – Ale on jest chyba jakiś psychiczny… Widziałam kilka razy jak przy nim stała i na zakochaną mi nie wyglądała, raczej przerażoną. Na dodatek dostał się tu z „drobną” pomocą łapówki, bo przecież talentu to on w ogóle nie ma.
Chris, który do tej pory siedział cichutko, podsunął jej błękitną karteczkę.
− Chris prosi, żeby streścić mu, o czym rozmawiamy, bo też chciałby wiedzieć – oświadczyła, zapoznawszy się z treścią, a następnie zajęła się pisaniem odpowiedzi.
− Spotykamy się dziś u ciebie, Mike? – zapytał Aki.
− Jasne. Organizuję Akiemu dodatkowe zajęcia z rysunku – wyjaśnił mi.
− Bo ja jestem kiepski z rysunku – nie wiem, jakim cudem się dostałem – a na reklamie również potrzebna jest umiejętność rysowania, więc Michael mi pomaga. On jest na architekturze.
− Przygotuj się, Tadashi, zaraz rozpoczną się opowieści o tym, co robią, kiedy są sami – szepnęła Kate.
− Chociaż trzeba przyznać, że nie zawsze zajmujemy się jedynie rysowaniem – wyznał Mike.
− Tak, czasami również kolorujemy – dodał blondyn, wymieniając z ukochanym znaczące spojrzenia.
***
Niczym Mały Książę wyruszyłem na poszukiwania swojej Róży. Nic nie stanie mi na drodze, nawet przeszkoda pod postacią jej zaborczego chłopaka.
Będąc już na dziedzińcu, podszedłem do nieznajomego ucznia o czerwonych, natapirowanych włosach.
− Przepraszam, szukam pewnej dziewczyny… Carrie Hadley, znasz ją? Wyglądem przypomina Black Baccarę. Ma zielone oczy, brązowe… − przerwałem, kiedy przeniósł wzrok na coś, znajdującego się za mną, co uformowało błękitne przerażenie w jego oczach.
− Ej, nowy! Czego chcesz od Carrie Hadley?
Odwróciłem się powoli. Był wyższy ode mnie przynajmniej o głowę, do czego nie byłem przyzwyczajony. Jego wzrost oraz postura rozproszyły moje niewielkie pokłady pewności siebie i szybko zastąpiły ogromną dostawą strachu, którego nigdy jeszcze tak mocno nie odczuwałem.
− Spo-spotkałem ją na korytarzu… Wygląda na samotną, więc chciałem z nią porozmawiać…
− Nikt nie ma prawa z nią rozmawiać! – krzyknął, zaciskając długie silne palce na moich ramionach. Wrażenie, jakby mojej skóry uczepiły się wnyki. – A w szczególności takie dziwadło jak ty!
Serce biło jak oszalałe. Nie wiedziałem już czy to efekt strachu przed Tomem, czy uczucie do czarnego kwiatuszka. Jego dłonie były tak duże, że od razu wyczuły zamieszanie, które działo się pod moją klatką piersiową. Szybko domyślił się, co się święci.
− Jesteś w niej zakochany?
Skłam! – podpowiedział rozum, ale to nie on kierował teraz moimi ustami, tylko serce, które za nic nie chciało oszukiwać w tak ważnej sytuacji.
− Tak… Chyba jestem w niej zakochany.
Moje słowa wywołały u niego jeszcze większy gniew, który malował się na jego twarzy, czyniąc ją bardziej przerażającą. Ręce trzęsły się ze złości, wszczepiając w moje ramiona jeszcze więcej bólu.
− W takim razie wyjaśnijmy coś sobie: ona jest ze mną, więc nie rozmawiaj z nią, nie patrz na nią, ani nawet o niej nie myśl! W przeciwnym razie wyrwę ci to twoje hałasujące serce i je rozszarpię, rozumiesz?! Zrobię to tak skutecznie, że już  n i g d y  nie będziesz w stanie kochać!
Rozprostował swoje palce i odwrócił się. Moje kolana ugięły się pod ciężarem strachu. Po chwili klęczałem na asfalcie dziedzińca, patrząc na oddalającą się sylwetkę.
________________________________________________ 
[1] Black Baccara – rzadki gatunek czarnej róży.

Gratulacje, drogi Czytelniku! Właśnie udało Ci się przebrnąć przez cały rozdział!
Strasznie długie i nudne, więc podziwiam osoby, które to przeczytają. Do tych, którym się udało: Co sądzicie o nowych bohaterach? Chyba najtrudniejszą rzeczą, kiedy pisałam ten rozdział, było wybranie dla nich imion i nazwisk.
Z dedykacją dla Ciebie, Mizuki-sama! ;] Wreszcie się doczekałeś. Mam nadzieję, że Cię nie zawiodłam, Boberku. 

sobota, 27 października 2012

Rozdział 2



„Przyjaciel to człowiek, który wie o tobie wszystko i nie przestaje cię lubić.”
− Elbert Hubbard

Miałem rację. Noc pozbawiła mnie życia, przeistoczyła w ducha. Z trudem wstałem z łóżka, czując na powiekach ciężar nieprzespanych godzin. Zarzuciwszy na siebie pierwsze lepsze ubrania, skierowałem się do łazienki. Następnie ze szkicownikiem oraz zestawem ołówków, udałem się na dół. Z lenistwa nie przygotowałem nic wytwornego na śniadanie, więc musiałem zadowolić się jagodzianką. Wyszedłem na taras, przecierając oczy, poczym usiadłem na drewnianym krześle, pokrywając niemalże całą powierzchnię stołu swoimi rzeczami.
Cały krajobraz spowijała mgła – niby płaszcz otulała drzewa, zasłaniała budynki. Trawę zdobił welon wyszywany koralikami rosy. Słońce nieśmiało przyglądało się swemu odbiciu w oknach. Korona jego promieni prezentowała się marnie w porównaniu z płachtą szarości, która przytłaczała wszystko dookoła.
Spod mojego ołówka zaczęły wyłaniać się zroszone rosą sosny. Wyrastały na białej kartce za pomocą moich zamaszystych ruchów.
Wszechobecną ciszę przerwał szelest. Gałęzie szkicowanego przeze mnie drzewa poruszyły się, zrzucając kilka drobnych kryształów. Wytężyłem wzrok, starając się wydobyć z cienia jakieś kształty. Na tle czerni pojawiła się para dużych oczu, niesamowicie zielonych, podkreślonych przerażającym, dzikim blaskiem. Wpatrywały się we mnie intensywnie…
Znajomy głos wykrzyknął moje imię. Odwróciłem głowę i ujrzałem, jak z posrebrzanej chmury wyłoniły się dwie postacie. Krzykliwe barwy ich strojów odcinały się od szarego tła. Dziewczyny szybko pokonały ścieżkę, z charakterystyczną dla nich gracją, której nie eliminowały nawet wysokie obcasy.
− Hej, kochanie – powiedziała Alex, całując mnie w policzek. Samantha przytuliła się do mnie, mierzwiąc mi włosy. Uściskałem je machinalnie, znów wpatrzony w czerń pomiędzy gałęziami. Hipnotyzujące tęczówki zniknęły…
− Co cię tak zaciekawiło? – zapytała Sam.
Stałem, lustrując szeroko otwartymi oczyma strzeliste drzewo. Jeszcze przed chwilą tam były. Jeszcze przed chwilą lśniły, racząc szmaragdową poświatą drobne igiełki, którymi obsypane były gałęzie.
− Tadashi?
Zamrugałem kilkakrotnie.
− Nic, nic. Musiało mi się przewidzieć – odparłem bez przekonania.


− Ładnie tu – skomentowała Samantha, biorąc łyk herbaty.
− Ściany barwą przypominają szczypiorek – zaśmiała się Alex, zapewne przypominając sobie jakieś zabawne wydarzenie w jej karierze zawodowej.
Przyjrzałem się im z uśmiechem. Ani trochę się nie zmieniły.
Włosy Alex były misternie poskręcane, a ich jasna barwa przywodziła na myśl promienie słońca wplecione w gęste pukle. Bezchmurne niebo zamknięte w jej oczach, obramowane wachlarzami czarnych rzęs oraz pełne usta spowite mgiełką błyszczyku. Niebieskie podkolanówki znaczone czarnymi paskami niczym sierść tygrysa, króciutka czarna spódniczka, kusząco odsłaniająca uda, cienka bluzeczka w kolorze błękitu, a tuż pod nią wyraźnie rysujące się piersi, do tego szpilki wieńczące długie nogi.
Samantha – wysoka, wyrafinowana dziewczyna o wyglądzie róży. Skąpa sukienka z dekoltem, pokaźny biust otulony czarnym stanikiem, którego koronki nieśmiało wychylały się spod zielonego materiału, krwistoczerwona burza włosów, brązowe oczy podkreślone soczewkami barwiącymi, które nadawały jej spojrzeniu głębi oraz niesamowitego, odrobinę przerażającego magnetyzmu. Perfekcyjnie opanowała spojrzenie spod półprzymkniętych powiek, dzięki któremu owija sobie mężczyzn wokół palca. Zdarza jej się nieświadomie stosować je na mnie, co strasznie irytuje.
Alex i Samantha są prostytutkami i zarazem urzeczywistnieniem męskich marzeń. Kiedy pytam, jakie mają podejście do ich zawodu, zawsze nerwowo odwracają wzrok – byle jak najdalej od moich oczu – i odpowiadają, że to ciężka, ale dobrze płatna praca, a na potwierdzenia swoich słów demonstrują nowo zakupioną sukienkę czy buty, po czym zamykają temat. Potem patrzą na mnie, a w ich tęczówkach kłębią się zmęczenie i tęsknota.
Gdy Alex pokłóciła się z rodzicami, Sam przyjęła ją pod swoje skrzydła i zaproponowała posadę w swoim zawodzie. Blondynka zgodziła się, obiecawszy sobie, że kiedy tylko zarobi wystarczająco dużo, by żyć dostatnie, skończy z tym i pójdzie na studia, na wymarzony kierunek – filozofię. Nie wiem, czy suma na jej koncie nie jest jeszcze zadowalająca, czy może boi się zmierzyć z nieznanym, zwłaszcza z taką przeszłością, ale jak na razie nie dotrzymała słowa.
− Dlaczego masz czarne okularki, słońce? – spytała rudowłosa.
− Ehem… tak jakoś wyszło.
− Zbyt długo cię znam, Tadashi. – Uśmiechnęła się szeroko. – Zawsze starannie dobierasz oprawki.
− A tam leżą takie śliczne. – Alex wskazała lśniący czerwienią przedmiot pośród różnorodnej gamy barw innych szkieł.
Zwinnym ruchem zdjęła mi czarne okulary i zanim zdążyłem zaprotestować, ich miejsce zajęły wybrane przez moją przyjaciółkę.
− Od razu lepiej. Nie wmówisz mi, że sama nasza obecność nie jest powodem do euforii.
Westchnąłem w odpowiedzi.
− To miło, że się zgadzamy. – Blondynka przytuliła mnie mocno.
− A „Różyczki” wbrew pozorom wcale nie są takie złe. Mili ludzie, ładne dziewczyny… − dodała Smanatha, przeczesując palcami swoje piękne włosy.
Przez kilka godzin rozmawialiśmy, a konkretnie dziewczyny za wszelką cenę starały się przekonać mnie do Midnight Roses. Ja opowiadałem o Los Angeles i udzielałem odpowiedzi na ich pytania z zakresu sztuki.
− Musimy się koniecznie spotkać w jakąś sobotę – powiedziała Alex, kiedy odprowadzałem je do drzwi.
− Chętnie – odparłem, uśmiechając się.
− I taki śliczny uśmiech chcę widzieć na twojej twarzy już zawsze! – wykrzyknęła Samantha. – A spróbuj tylko jeszcze raz założyć te czarne okulary, to…
− Dobrze, dobrze. Zrozumiałem. Cześć.
Pocałowały mnie na pożegnanie, po czym zniknęły w mroku, panującego wieczoru. Oparłem się o framugę, wsłuchany w stukot ich obcasów. Dopiero gdy zastąpiła go cisza, zamknąłem drzwi i udałem się na górę.
***
Leżałem na łóżku, wpatrując się w zielony sufit mojego pokoju. Miałem ochotę pokryć go wszystkimi farbami, jakie tylko posiadałem, byleby już nie ujrzeć tej zieleni, która zalewała mój umysł wspomnieniami dzikich oczu. Dzikich, ale na swój sposób ludzkich…
Pokręciłem głową, by odegnać natrętne myśli.
− Tora-chan…[1] – wyszeptałem. Już po chwili na moim brzuchu usadowiło się puszyste ciałko. Rozumiała mnie, rozumiała jak bardzo potrzebuję teraz jej obecności. – Jutro idę do nowej szkoły. – Zamruczała w odpowiedzi. – Jutro zaczynam wszystko od nowa… Jutro zostanę wyśmiany za swój dziwny wygląd… A pojutrze będzie o mnie gadała cała ta wieś… Ale ani trochę się tym nie przejmuję, wiesz?
Przejechała łapką po moim torsie, bardzo ostrożnie, jak gdyby bała się, że rozerwie pazurkami cienki materiał koszulki i przetnie mi skórę.
− Kocham cię, dziewczynko. – Ucałowałem jej maleńką główkę. – Oyasumi nasai[2].
Podniosłem ją delikatnie i ułożyłem na poduszce.        
Zamknąłem oczy. Odniosłem wrażenie, jakby ktoś rozprowadził pod moimi powiekami czarne akryle. Od ciemności wyraźnie odcinała się para zielonych oczu.
[1] -chan – końcówka dodawana do imienia, kierowana głównie do dziewczynek.
[2] Oyasumi nasai – dobranoc.
 __________________________________________________
Długo myślałam na tym, jak napisać o zawodzie Alex i Samanthy. Zawsze posługuję się aluzjami, ale w tym przypadku musiałam przedstawić wprost.
W następnym rozdziale Tadashi idzie do szkoły i poznaje nowe osoby, więc – jeśli niczego nie schrzanię – powinno być ciekawie. Bai bai :*

piątek, 26 października 2012

Rozdział 1



„Życie nie jest lepsze ani gorsze od naszych marzeń, jest tylko zupełnie inne.”
− William Shakespeare

Za szybami pędzącego samochodu przesuwał się zupełnie obcy dla mnie świat. Jednorodzinne domki wbite w dywany szmaragdowej trawy przywitały mnie monotonią barw – żółte ściany, czerwone dachówki. Cała okolica tonęła w zieleni, wylewającej się z wszechobecnych lasów.
Zatęskniłem za licznymi, wysokimi blokami, na które nawijały się chmury niczym kłęby waty cukrowej. Teraz sięgające nieba, szklane budowle zdawały się być ode mnie oddalone o całą wieczność.
Kopie budynków przesłoniła fala drzew. Tak bardzo różniły się od palm, które zdobiły moje Miasto Aniołów…
− Uśmiechnij się, Tadashi – powiedziała Kimichie, spoglądając na moje odbicie w lusterku. Kąciki moich ust uniosły się nieznacznie. – Będzie fajnie, zobaczysz – dodała, przenosząc wzrok z powrotem na szosę. – Gdzie nie spojrzeć piękne widoki. Będziesz tu mógł tworzyć dowoli. Przynajmniej posiedzisz trochę na świeżym powietrzu, a nie cały dzień w pokoju, wdychając zapach tempery[1].
− Do tempery już się przyzwyczaiłem – odparłem. Tak samo do starego domu, szkoły, ludzi, całego Los Angeles – dodałem w myślach.
W jej ciemnych oczach zagasł entuzjastyczny płomień. Nienawidziłem tego, nienawidziłem być powodem jej smutku. Te iskierki radości tańczące w głębokim brązie tęczówek rozświetlały jej owalną twarz. Odziedziczyłem identyczne oczy, z takim samym sposobem okazywania szczęścia. Dzisiaj jednak były martwe, a pustka, które je wypełniała nie dawała nawet najmniejszej nadziei na powrót radości.
Przygnębienie nie pozwalało mi na okłamanie matki. Nie dziś, nie w takiej sytuacji.
Moi rodzice od zawsze marzyli o domku z ogródkiem – takiej miniaturowej oazie spokoju, odpoczynku od szarej rzeczywistości i ulicznego zgiełku. A ja nie chcąc stawać na drodze ku ich szczęściu, opuściłem jedną z najlepszych szkół plastycznych w Los Angeles, która była furtką prowadzącą prosto na wymarzone studia.
− Może odrobinę pocieszy cię to, że zbudowaliśmy dom według twojego pierwszego projektu. Czeka już na nas, umeblowane. – Anthony przerwał na moment czytanie i odwrócił głowę w moją stronę, uśmiechając się szeroko.
− Co takiego? – zapytałem z niedowierzaniem. Próbowałem sobie przypomnieć swój stary rysunek techniczny. Świetnie odnajdywał się w roli pracy nieudolnego amatora. Jedyne, co uchroniło go przed wylądowaniem w koszu, to czas, który całkowicie poświęciłem na staranne dobieranie rozmiarów wnętrz i dbanie o każdy szczegół. Dzięki temu trafił do jednej z szuflad mojego wypełnionego po brzegi biurka.
− Dlaczego nic mi nie powiedzieliście?
− To miała być niespodzianka – wyjaśniła Kimichie. Na widok mojego zainteresowania znów zabłyszczały jej oczy.
Podrapałem za uchem drzemiącą na moich kolanach Torę. Zadowolona, zamruczała cichutko.
Po kilku minutach zza drzew wyłoniła się nowoczesna willa o wielkich oknach, których ciemne ramy kontrastowały z delikatnym beżem ścian. Budynek prezentował się okazale, zupełnie inaczej niż ten, który wyszedł spod mojej ręki. Jego dostojność zdawała się być zupełnie niepraktyczna w porośniętej lasami okolicy Midnight Roses[2]. Jednak chęć poznania sekretu skrywanego przez solidne ściany była na tyle ogromna, że wziąwszy swoją szarą kotkę na ręce, podążyłem wyznaczoną płytkami brukowymi ścieżką, która prowadziła prosto do mahoniowych drzwi. Znalazłem się w małym kwadracie korytarza. Wystarczyło przejść krótki odcinek, rozsunąć obramowane ciemnym drewnem fasuma[3], znajdujące się po mojej prawej stronie, i już witała mnie ognista czerwień salonu. Tradycyjny japoński styl kontrastował z nowoczesnością. Podłoga była wyłożona hebanowymi panelami, a wszystkie meble − niskie kanapy, stolik do kawy oraz szafka, na której stał telewizor plazmowy – lśniły czernią. Ścianę na prawo od drzwi stanowiło ogromne okno, prowadzące na taras – idealne miejsce do szkicowania o poranku.
− Nie ma tatami[4], ponieważ nie uwzględniłeś ich w swoim projekcie – powiedział Anthony.
− Nie szkodzi, właśnie o to chodziło – odparłem.
Dom był piękniejszym odzwierciedleniem moich wyobrażeń. Jakby ktoś wydobył budynek prosto z kart mojego szkicownika i przemienił te kilkanaście postawionych ołówkiem kresek w sztukę.
Opuściłem salon i wspiąłem się po szklanych schodach. Z każdym krokiem dostrzegałem coraz większy zarys imponującego rozmiarami okna, które zdawało się wynurzać z jasnej podłogi. Za bezbarwną taflą wisiało słońce, otulone białymi cumulusami. Można było odnieść wrażenie, że krystaliczne stopnie prowadzą prosto do nieba.
W zakamarkach mojej pamięci wyszukałem wspomnienie planu piętra. Według niego mój pokój znajdował się na lewo od schodów, zaraz za drewnianymi drzwiami wieńczącymi koniec korytarza. I rzeczywiście tam były. Ich gładka powierzchnia kryła za sobą średnich rozmiarów pomieszczenie o soczyście zielonych ścianach.
Postawiłem Torę na podłodze i rozejrzałem się po pokoju. Otwarta, pusta szafa, nieokryte pościelą łóżko, biurko, po którym nie włóczył się nawet jeden, zmięty w kulkę rysunek. Wszystko było obce i martwe.
Anthony przekroczył próg, z trudem utrzymując ogromny karton. Niemalże rzucił nim o panele.
− Twoje ubrania – wyjaśnił. – Tylko to masz do rozpakowania. Resztą zajmę się w tygodniu. I tak na razie mam urlop w pisaniu.
Odwrócił się i już miał wychodzić, kiedy go zatrzymałem.
− Tato?
− Tak? – Zielone oczy spojrzały na mnie wyczekująco.
„Jestem dogłębnie wzruszony tym, co zrobiliście. To dzieło musiało być warte całą sumę, którą otrzymałeś za ostatnią książkę. I to wszystko po to, żebym był szczęśliwy. To jak dostać obraz Caravaggia[5] za nikły uśmiech – coś za nic” – chciałem wyrazić całą wdzięczność, która we mnie tkwiła, a zamiast tego moje usta opuściło tylko nic niewarte  „dziękuję”.
− Drobiazg – odparł z uśmiechem. Poklepał dłonią framugę drzwi, po czym opuścił pokój.
Zabrałem się za opróżnianie pudła. Miałem nadzieję, że jeśli wypełnię pustkę panującą w szafie, tchnę trochę życia w te na pozór entuzjastyczne cztery ściany.
Niestety nic to nie dało. Moje wymyślne ubrania ożywiły zaledwie jeden mebel, tak marnie prezentujący się na tle wszechobecnej melancholii.
Mglista płachta zmroku zdążyła już zakryć czysty błękit nieba. Udałem się do łazienki, by choć przez chwilę, otulony szalem owocowych zapachów, oderwać się od monotonnej powierzchni Midnight Roses.
***
Zdawałem sobie sprawę, że tej nocy nie zasnę, ale mimo to jakaś część mojego umysłu wierzyła, iż uda mi się tego uniknąć.
Oczy mimo zmęczenia za nic nie chciały się zamknąć. W wyczerpanym umyśle kłębiła się wciąż ta sama myśli: „Jak ja się tutaj odnajdę?”
Byłem niczym ta wypchana kolorami szafa. Tak samo dziwaczny, tak samo niepasujący do tej małej mieściny, gdzie wszystko było boleśnie normalne.
I jeszcze ta cholernie irytująca cisza... Jak gdyby noc odebrała życie wszystkim mieszkańcom. Żadnych ludzi na chodniku, żadnych samochodów na szosie. Pozostawało mi tylko czekać, aż i mnie zabije.
Wstałem. Nieco ociężale, przygnieciony ciężarem senności. Znużonym ruchem dłoni założyłem okulary. Miałem w zwyczaju dobierać kolor oprawek w zależności od swojego nastroju. Dzisiaj barwą ram okien mojej duszy była przygnębiająca czerń.
W kuchni zastałem Anthony’ego. Sączył napój z błękitnego kubka jednocześnie zapełniając kartkę czarnym atramentem wiecznego pióra. Zamyślił się na chwilę, po czym przekreślił cały tekst kilkakrotnie.
− Chyba ta przerwa w pisaniu jest jednak konieczna – westchnął. – Ty też na czekoladę?
− Tak.
− Kiedy Kimichie opuszczała Tokio, również topiła swój smutek w gorącej czekoladzie – powiedział, gdy usiadłem przy stole.
− A teraz ty ją zastąpiłeś.
− Nie, nie, to po prostu dobre na wenę.
− Zwłaszcza o trzeciej w nocy.
Zaśmiał się cicho, lecz po chwili spoważniał.
− Myślisz, że ona czasem żałuje, że ze mną wyjechała?
Upiłem spory łyk, zastanawiając się nad odpowiedzią.
− Wiesz, to musiało być trudne…  zostawić za sobą środowisko, w którym się dorastało, porzucić bezpieczeństwo, które ci ofiarowało i zmierzyć się z nieznanym. Ale kiedy masz świadomość, że w tym nowym świecie jest ktoś, kto znaczy dla ciebie więcej niż całe to bezpieczeństwo, wtedy wszystko staje się prostsze.
Ja przynajmniej chciałbym mieć świadomość, że czeka tu na mnie taka osoba. Wtedy powodem mojej bezsenności nie byłaby cisza ani poczucie niepewności, które odczuwałem coraz dotkliwiej z każdą upływającą minutą. Tym powodem byłaby właśnie ta istota. Wspomnienie jej twarzy i głosu skutecznie odganiałoby sen. Ale nie miałbym nic przeciwko, w ogóle by mi to nie przeszkadzało.
− Była jedyną żywą kobietą, która mnie zrozumiała. Najlepiej dogadywałem się z tymi wyimaginowanymi. – Wskazał głową pokreśloną kartkę. – Zawsze reagowały, tak jak sobie tego życzyłem. Szkoda, że były martwe… A z żywymi to jakoś nie za bardzo mi wychodziło.
Westchnął, spoglądając na czarne trójkąty sosen, które kołysały się za oknem.
− Połóż się już. Nagromadź chociaż tyle energii, ile potrzeba do otwarcia oczu.
Pod warunkiem, że w ogóle je zamknę… − pomyślałem.
− Dobranoc – szepnąłem, odstawiając puste naczynie do zlewu. – Ty też nie siedź za długo. Martwe kobiety nie potrzebują snu, za to ty tak. A mama z pewnością woli ciebie żywego.
Pokiwał głową, nadal zamyślony.

Ciepło czekolady opuściło moje ciało zanim położyłem głowę na poduszce. Tora zwinnie wdrapała się na moje łóżko, po czym zwinęła się w puszysty, szary kłębek tuż przy moich żebrach. Słodko mruczała, kiedy moje palce przesuwały się po jej miękkim futerku.
Znów powróciła ta natrętna myśl, uczucie, że tutaj nie pasuję. Słony diament opuścił moje oko, otarł się o pliczek, a następnie zniknął w fałdach pościeli. Cały mój smutek chciał ukazać się światu, który stanowiły ściany mojego pokoju. Przygnębienie ujawniło swoją obecność pod postacią łez, które po chwili utuliły do snu moje wyczerpane powieki.
[1] Farby temperowe – szybkoschnące i trwałe. Nie powinno się zbyt długo przebywać w towarzystwie ich zapachu. Z własnego doświadczenia wiem, że ów zapach do przyjemnych nie należy…
[2] Midnight Roses – miasteczko wymyślone na potrzeby opowiadania (nie kopiować). Położone nad rzeką Red, znajduje się ok. 600 km na południowy-wschód od Dallas.
[3] Fasuma – tradycyjne, japońskie, rozsuwane drzwi. Wykonane z płótna bądź papieru ryżowego, i obite drewnianą ramą.
[4] Tatami – delikatna, japońska mata, pleciona ze słomy ryżowej.
[5] Michelangelo Merisi da Caravaggio – malarz włoski, wybitny przedstawiciel stylu barokowego.
____________________________________________________
Rozdział pisany przy całkowitym braku weny i jak to pierwsze rozdziały mają w zwyczaju: n u d n y. Ale ta notka jest głównie po to, by zapoznać się z bohaterem. Tylko nie wyrabiajcie sobie od razu zdania na jego temat. Dajcie Tadkowi jeszcze trochę czasu na przedstawienie się, bo pewnie po tym rozdziale jedyne, co możecie o nim powiedzieć, to: psychicznie chory.
W następnym rozdziale pojawią się dwie barwne osóbki.
Ta notka jest dla ShiNdy. Jednak się doczekałaś. I jakoś Tadek nie opisywał smaku i barwy czekolady (ha!). Dziękuję, że mnie wspierasz i zawsze mogę z Tobą pogadać. To wspaniałe uczucie, kiedy masz świadomość, że na świecie jest ktoś równie stuknięty jak ty. Podczas gdy inni widząc moje odbiegające od normy zachowanie, kręcą głowami mamrocząc coś w stylu: „Ona nie jest normalna”, Ty zawsze mnie rozumiesz. Mało tego, zaczynasz robić to, co ja! Dodaj szybko nowy rozdział. Kocham Cię.