sobota, 27 października 2012

Rozdział 2



„Przyjaciel to człowiek, który wie o tobie wszystko i nie przestaje cię lubić.”
− Elbert Hubbard

Miałem rację. Noc pozbawiła mnie życia, przeistoczyła w ducha. Z trudem wstałem z łóżka, czując na powiekach ciężar nieprzespanych godzin. Zarzuciwszy na siebie pierwsze lepsze ubrania, skierowałem się do łazienki. Następnie ze szkicownikiem oraz zestawem ołówków, udałem się na dół. Z lenistwa nie przygotowałem nic wytwornego na śniadanie, więc musiałem zadowolić się jagodzianką. Wyszedłem na taras, przecierając oczy, poczym usiadłem na drewnianym krześle, pokrywając niemalże całą powierzchnię stołu swoimi rzeczami.
Cały krajobraz spowijała mgła – niby płaszcz otulała drzewa, zasłaniała budynki. Trawę zdobił welon wyszywany koralikami rosy. Słońce nieśmiało przyglądało się swemu odbiciu w oknach. Korona jego promieni prezentowała się marnie w porównaniu z płachtą szarości, która przytłaczała wszystko dookoła.
Spod mojego ołówka zaczęły wyłaniać się zroszone rosą sosny. Wyrastały na białej kartce za pomocą moich zamaszystych ruchów.
Wszechobecną ciszę przerwał szelest. Gałęzie szkicowanego przeze mnie drzewa poruszyły się, zrzucając kilka drobnych kryształów. Wytężyłem wzrok, starając się wydobyć z cienia jakieś kształty. Na tle czerni pojawiła się para dużych oczu, niesamowicie zielonych, podkreślonych przerażającym, dzikim blaskiem. Wpatrywały się we mnie intensywnie…
Znajomy głos wykrzyknął moje imię. Odwróciłem głowę i ujrzałem, jak z posrebrzanej chmury wyłoniły się dwie postacie. Krzykliwe barwy ich strojów odcinały się od szarego tła. Dziewczyny szybko pokonały ścieżkę, z charakterystyczną dla nich gracją, której nie eliminowały nawet wysokie obcasy.
− Hej, kochanie – powiedziała Alex, całując mnie w policzek. Samantha przytuliła się do mnie, mierzwiąc mi włosy. Uściskałem je machinalnie, znów wpatrzony w czerń pomiędzy gałęziami. Hipnotyzujące tęczówki zniknęły…
− Co cię tak zaciekawiło? – zapytała Sam.
Stałem, lustrując szeroko otwartymi oczyma strzeliste drzewo. Jeszcze przed chwilą tam były. Jeszcze przed chwilą lśniły, racząc szmaragdową poświatą drobne igiełki, którymi obsypane były gałęzie.
− Tadashi?
Zamrugałem kilkakrotnie.
− Nic, nic. Musiało mi się przewidzieć – odparłem bez przekonania.


− Ładnie tu – skomentowała Samantha, biorąc łyk herbaty.
− Ściany barwą przypominają szczypiorek – zaśmiała się Alex, zapewne przypominając sobie jakieś zabawne wydarzenie w jej karierze zawodowej.
Przyjrzałem się im z uśmiechem. Ani trochę się nie zmieniły.
Włosy Alex były misternie poskręcane, a ich jasna barwa przywodziła na myśl promienie słońca wplecione w gęste pukle. Bezchmurne niebo zamknięte w jej oczach, obramowane wachlarzami czarnych rzęs oraz pełne usta spowite mgiełką błyszczyku. Niebieskie podkolanówki znaczone czarnymi paskami niczym sierść tygrysa, króciutka czarna spódniczka, kusząco odsłaniająca uda, cienka bluzeczka w kolorze błękitu, a tuż pod nią wyraźnie rysujące się piersi, do tego szpilki wieńczące długie nogi.
Samantha – wysoka, wyrafinowana dziewczyna o wyglądzie róży. Skąpa sukienka z dekoltem, pokaźny biust otulony czarnym stanikiem, którego koronki nieśmiało wychylały się spod zielonego materiału, krwistoczerwona burza włosów, brązowe oczy podkreślone soczewkami barwiącymi, które nadawały jej spojrzeniu głębi oraz niesamowitego, odrobinę przerażającego magnetyzmu. Perfekcyjnie opanowała spojrzenie spod półprzymkniętych powiek, dzięki któremu owija sobie mężczyzn wokół palca. Zdarza jej się nieświadomie stosować je na mnie, co strasznie irytuje.
Alex i Samantha są prostytutkami i zarazem urzeczywistnieniem męskich marzeń. Kiedy pytam, jakie mają podejście do ich zawodu, zawsze nerwowo odwracają wzrok – byle jak najdalej od moich oczu – i odpowiadają, że to ciężka, ale dobrze płatna praca, a na potwierdzenia swoich słów demonstrują nowo zakupioną sukienkę czy buty, po czym zamykają temat. Potem patrzą na mnie, a w ich tęczówkach kłębią się zmęczenie i tęsknota.
Gdy Alex pokłóciła się z rodzicami, Sam przyjęła ją pod swoje skrzydła i zaproponowała posadę w swoim zawodzie. Blondynka zgodziła się, obiecawszy sobie, że kiedy tylko zarobi wystarczająco dużo, by żyć dostatnie, skończy z tym i pójdzie na studia, na wymarzony kierunek – filozofię. Nie wiem, czy suma na jej koncie nie jest jeszcze zadowalająca, czy może boi się zmierzyć z nieznanym, zwłaszcza z taką przeszłością, ale jak na razie nie dotrzymała słowa.
− Dlaczego masz czarne okularki, słońce? – spytała rudowłosa.
− Ehem… tak jakoś wyszło.
− Zbyt długo cię znam, Tadashi. – Uśmiechnęła się szeroko. – Zawsze starannie dobierasz oprawki.
− A tam leżą takie śliczne. – Alex wskazała lśniący czerwienią przedmiot pośród różnorodnej gamy barw innych szkieł.
Zwinnym ruchem zdjęła mi czarne okulary i zanim zdążyłem zaprotestować, ich miejsce zajęły wybrane przez moją przyjaciółkę.
− Od razu lepiej. Nie wmówisz mi, że sama nasza obecność nie jest powodem do euforii.
Westchnąłem w odpowiedzi.
− To miło, że się zgadzamy. – Blondynka przytuliła mnie mocno.
− A „Różyczki” wbrew pozorom wcale nie są takie złe. Mili ludzie, ładne dziewczyny… − dodała Smanatha, przeczesując palcami swoje piękne włosy.
Przez kilka godzin rozmawialiśmy, a konkretnie dziewczyny za wszelką cenę starały się przekonać mnie do Midnight Roses. Ja opowiadałem o Los Angeles i udzielałem odpowiedzi na ich pytania z zakresu sztuki.
− Musimy się koniecznie spotkać w jakąś sobotę – powiedziała Alex, kiedy odprowadzałem je do drzwi.
− Chętnie – odparłem, uśmiechając się.
− I taki śliczny uśmiech chcę widzieć na twojej twarzy już zawsze! – wykrzyknęła Samantha. – A spróbuj tylko jeszcze raz założyć te czarne okulary, to…
− Dobrze, dobrze. Zrozumiałem. Cześć.
Pocałowały mnie na pożegnanie, po czym zniknęły w mroku, panującego wieczoru. Oparłem się o framugę, wsłuchany w stukot ich obcasów. Dopiero gdy zastąpiła go cisza, zamknąłem drzwi i udałem się na górę.
***
Leżałem na łóżku, wpatrując się w zielony sufit mojego pokoju. Miałem ochotę pokryć go wszystkimi farbami, jakie tylko posiadałem, byleby już nie ujrzeć tej zieleni, która zalewała mój umysł wspomnieniami dzikich oczu. Dzikich, ale na swój sposób ludzkich…
Pokręciłem głową, by odegnać natrętne myśli.
− Tora-chan…[1] – wyszeptałem. Już po chwili na moim brzuchu usadowiło się puszyste ciałko. Rozumiała mnie, rozumiała jak bardzo potrzebuję teraz jej obecności. – Jutro idę do nowej szkoły. – Zamruczała w odpowiedzi. – Jutro zaczynam wszystko od nowa… Jutro zostanę wyśmiany za swój dziwny wygląd… A pojutrze będzie o mnie gadała cała ta wieś… Ale ani trochę się tym nie przejmuję, wiesz?
Przejechała łapką po moim torsie, bardzo ostrożnie, jak gdyby bała się, że rozerwie pazurkami cienki materiał koszulki i przetnie mi skórę.
− Kocham cię, dziewczynko. – Ucałowałem jej maleńką główkę. – Oyasumi nasai[2].
Podniosłem ją delikatnie i ułożyłem na poduszce.        
Zamknąłem oczy. Odniosłem wrażenie, jakby ktoś rozprowadził pod moimi powiekami czarne akryle. Od ciemności wyraźnie odcinała się para zielonych oczu.
[1] -chan – końcówka dodawana do imienia, kierowana głównie do dziewczynek.
[2] Oyasumi nasai – dobranoc.
 __________________________________________________
Długo myślałam na tym, jak napisać o zawodzie Alex i Samanthy. Zawsze posługuję się aluzjami, ale w tym przypadku musiałam przedstawić wprost.
W następnym rozdziale Tadashi idzie do szkoły i poznaje nowe osoby, więc – jeśli niczego nie schrzanię – powinno być ciekawie. Bai bai :*

1 komentarz:

  1. Świetny rozdział.! Ty naprawdę powinnaś w przyszłości pisać książki... Trochę tylko żal mi Tadka. Biedaczysko... Ta nowa szkoła i w ogóle. Ale tak jak już mówiłam zboczeniec z niego. xdd I mnie się podobało jak napisałaś o naszym "zawodzie". W ogóle podobam się sobie! Szkoda tylko, że ten rozdział był taki krótki. Chociaż to i tak wystarczyło, żebym znowu się załamała. Ty tak ślicznie piszesz, a ja choćbym nie wiem jak się starała nigdy nie wyjdzie mi tak ładnie. Ty chyba mnie kiedyś tym zniszczysz... Ale to nie znaczy, że przestanę czytać! Nie pozbędziesz się mnie tak szybko~! Czekam na nn, buziaki =*

    OdpowiedzUsuń