„Przyjaciel to człowiek, który wie o tobie
wszystko i nie przestaje cię lubić.”
− Elbert
Hubbard
Miałem rację.
Noc pozbawiła mnie życia, przeistoczyła w ducha. Z trudem wstałem z łóżka,
czując na powiekach ciężar nieprzespanych godzin. Zarzuciwszy na siebie
pierwsze lepsze ubrania, skierowałem się do łazienki. Następnie ze
szkicownikiem oraz zestawem ołówków, udałem się na dół. Z lenistwa nie
przygotowałem nic wytwornego na śniadanie, więc musiałem zadowolić się
jagodzianką. Wyszedłem na taras, przecierając oczy, poczym usiadłem na
drewnianym krześle, pokrywając niemalże całą powierzchnię stołu swoimi
rzeczami.
Cały krajobraz
spowijała mgła – niby płaszcz otulała drzewa, zasłaniała budynki. Trawę zdobił
welon wyszywany koralikami rosy. Słońce nieśmiało przyglądało się swemu odbiciu
w oknach. Korona jego promieni prezentowała się marnie w porównaniu z płachtą
szarości, która przytłaczała wszystko dookoła.
Spod mojego
ołówka zaczęły wyłaniać się zroszone rosą sosny. Wyrastały na białej kartce za
pomocą moich zamaszystych ruchów.
Wszechobecną
ciszę przerwał szelest. Gałęzie szkicowanego przeze mnie drzewa poruszyły się,
zrzucając kilka drobnych kryształów. Wytężyłem wzrok, starając się wydobyć z
cienia jakieś kształty. Na tle czerni pojawiła się para dużych oczu, niesamowicie
zielonych, podkreślonych przerażającym, dzikim blaskiem. Wpatrywały się we mnie
intensywnie…
Znajomy głos
wykrzyknął moje imię. Odwróciłem głowę i ujrzałem, jak z posrebrzanej chmury
wyłoniły się dwie postacie. Krzykliwe barwy ich strojów odcinały się od szarego
tła. Dziewczyny szybko pokonały ścieżkę, z charakterystyczną dla nich gracją,
której nie eliminowały nawet wysokie obcasy.
− Hej, kochanie
– powiedziała Alex, całując mnie w policzek. Samantha przytuliła się do mnie,
mierzwiąc mi włosy. Uściskałem je machinalnie, znów wpatrzony w czerń pomiędzy
gałęziami. Hipnotyzujące tęczówki zniknęły…
− Co cię tak
zaciekawiło? – zapytała Sam.
Stałem,
lustrując szeroko otwartymi oczyma strzeliste drzewo. Jeszcze przed chwilą tam
były. Jeszcze przed chwilą lśniły, racząc szmaragdową poświatą drobne igiełki,
którymi obsypane były gałęzie.
− Tadashi?
Zamrugałem
kilkakrotnie.
− Nic, nic.
Musiało mi się przewidzieć – odparłem bez przekonania.
− Ładnie tu –
skomentowała Samantha, biorąc łyk herbaty.
− Ściany barwą
przypominają szczypiorek – zaśmiała się Alex, zapewne przypominając sobie
jakieś zabawne wydarzenie w jej karierze zawodowej.
Przyjrzałem się
im z uśmiechem. Ani trochę się nie zmieniły.
Włosy Alex były
misternie poskręcane, a ich jasna barwa przywodziła na myśl promienie słońca
wplecione w gęste pukle. Bezchmurne niebo zamknięte w jej oczach, obramowane
wachlarzami czarnych rzęs oraz pełne usta spowite mgiełką błyszczyku.
Niebieskie podkolanówki znaczone czarnymi paskami niczym sierść tygrysa,
króciutka czarna spódniczka, kusząco odsłaniająca uda, cienka bluzeczka w
kolorze błękitu, a tuż pod nią wyraźnie rysujące się piersi, do tego szpilki
wieńczące długie nogi.
Samantha –
wysoka, wyrafinowana dziewczyna o wyglądzie róży. Skąpa sukienka z dekoltem,
pokaźny biust otulony czarnym stanikiem, którego koronki nieśmiało wychylały
się spod zielonego materiału, krwistoczerwona burza włosów, brązowe oczy
podkreślone soczewkami barwiącymi, które nadawały jej spojrzeniu głębi oraz
niesamowitego, odrobinę przerażającego magnetyzmu. Perfekcyjnie opanowała
spojrzenie spod półprzymkniętych powiek, dzięki któremu owija sobie mężczyzn
wokół palca. Zdarza jej się nieświadomie stosować je na mnie, co strasznie
irytuje.
Alex i Samantha
są prostytutkami i zarazem urzeczywistnieniem męskich marzeń. Kiedy pytam,
jakie mają podejście do ich zawodu, zawsze nerwowo odwracają wzrok – byle jak
najdalej od moich oczu – i odpowiadają, że to ciężka, ale dobrze płatna praca,
a na potwierdzenia swoich słów demonstrują nowo zakupioną sukienkę czy buty, po
czym zamykają temat. Potem patrzą na mnie, a w ich tęczówkach kłębią się
zmęczenie i tęsknota.
Gdy Alex
pokłóciła się z rodzicami, Sam przyjęła ją pod swoje skrzydła i zaproponowała
posadę w swoim zawodzie. Blondynka zgodziła się, obiecawszy sobie, że kiedy
tylko zarobi wystarczająco dużo, by żyć dostatnie, skończy z tym i pójdzie na
studia, na wymarzony kierunek – filozofię. Nie wiem, czy suma na jej koncie nie
jest jeszcze zadowalająca, czy może boi się zmierzyć z nieznanym, zwłaszcza z
taką przeszłością, ale jak na razie nie dotrzymała słowa.
− Dlaczego masz
czarne okularki, słońce? – spytała rudowłosa.
− Ehem… tak
jakoś wyszło.
− Zbyt długo
cię znam, Tadashi. – Uśmiechnęła się szeroko. – Zawsze starannie dobierasz
oprawki.
− A tam leżą
takie śliczne. – Alex wskazała lśniący czerwienią przedmiot pośród różnorodnej
gamy barw innych szkieł.
Zwinnym ruchem
zdjęła mi czarne okulary i zanim zdążyłem zaprotestować, ich miejsce zajęły
wybrane przez moją przyjaciółkę.
− Od razu
lepiej. Nie wmówisz mi, że sama nasza obecność nie jest powodem do euforii.
Westchnąłem w
odpowiedzi.
− To miło, że
się zgadzamy. – Blondynka przytuliła mnie mocno.
− A „Różyczki”
wbrew pozorom wcale nie są takie złe. Mili ludzie, ładne dziewczyny… − dodała
Smanatha, przeczesując palcami swoje piękne włosy.
Przez kilka
godzin rozmawialiśmy, a konkretnie dziewczyny za wszelką cenę starały się
przekonać mnie do Midnight Roses. Ja opowiadałem o Los Angeles i udzielałem
odpowiedzi na ich pytania z zakresu sztuki.
− Musimy się
koniecznie spotkać w jakąś sobotę – powiedziała Alex, kiedy odprowadzałem je do
drzwi.
− Chętnie –
odparłem, uśmiechając się.
− I taki
śliczny uśmiech chcę widzieć na twojej twarzy już zawsze! – wykrzyknęła
Samantha. – A spróbuj tylko jeszcze raz założyć te czarne okulary, to…
− Dobrze,
dobrze. Zrozumiałem. Cześć.
Pocałowały mnie
na pożegnanie, po czym zniknęły w mroku, panującego wieczoru. Oparłem się o
framugę, wsłuchany w stukot ich obcasów. Dopiero gdy zastąpiła go cisza,
zamknąłem drzwi i udałem się na górę.
***
Leżałem na
łóżku, wpatrując się w zielony sufit mojego pokoju. Miałem ochotę pokryć go
wszystkimi farbami, jakie tylko posiadałem, byleby już nie ujrzeć tej zieleni,
która zalewała mój umysł wspomnieniami dzikich oczu. Dzikich, ale na swój
sposób ludzkich…
Pokręciłem
głową, by odegnać natrętne myśli.
−
Tora-chan…[1] – wyszeptałem. Już po chwili na moim brzuchu usadowiło
się puszyste ciałko. Rozumiała mnie, rozumiała jak bardzo potrzebuję teraz jej
obecności. – Jutro idę do nowej szkoły. – Zamruczała w odpowiedzi. – Jutro
zaczynam wszystko od nowa… Jutro zostanę wyśmiany za swój dziwny wygląd… A
pojutrze będzie o mnie gadała cała ta wieś… Ale ani trochę się tym nie
przejmuję, wiesz?
Przejechała
łapką po moim torsie, bardzo ostrożnie, jak gdyby bała się, że rozerwie
pazurkami cienki materiał koszulki i przetnie mi skórę.
−
Kocham cię, dziewczynko. – Ucałowałem jej maleńką główkę. – Oyasumi nasai[2].
Podniosłem
ją delikatnie i ułożyłem na poduszce.
Zamknąłem
oczy. Odniosłem wrażenie, jakby ktoś rozprowadził pod moimi powiekami czarne
akryle. Od ciemności wyraźnie odcinała się para zielonych oczu.
[1] -chan – końcówka dodawana do imienia,
kierowana głównie do dziewczynek.
[2] Oyasumi
nasai – dobranoc.
__________________________________________________
Długo myślałam na tym, jak napisać o zawodzie Alex i
Samanthy. Zawsze posługuję się aluzjami, ale w tym przypadku musiałam
przedstawić wprost.
W następnym rozdziale Tadashi idzie do szkoły i
poznaje nowe osoby, więc – jeśli niczego nie schrzanię – powinno być ciekawie.
Bai bai :*